Jest coś w sernikach, co kojarzy mi się z wielkomiejskimi kawiarniami, szczególnie z tymi w Nowym Jorku z Sex and the City, choć nie jestem pewna, czy którakolwiek z bohaterek lubi je jeść lub piec. W Londynie też słyszałam niejedno westchnienie na temat sernika, niekoniecznie wykonywanego przeze mnie, ale sernika-symbolu.... Po chwili namysłu stwierdzam, że serniki kojarzą mi się z wieloma innymi miejscami, bo również z obszarami wiejskimi, z domem mojej babci, i ze świętami Bożego Narodzenia, kiedy moja mama piecze 2 duże blachy sernika z kruszonką z dodatkiem kakao.
Sezon śliwkowy w pełni. Dopiero teraz węgierki nabrały tej słodyczy, która utrzyma się do końca miesiąca, nawet jak będą już stare i zasuszone. A najbardziej lubię te, które nie odchodzą łatwo od pestki, tak jakby mi się opierały. Pierwsza fala węgierkowego szału nastąpiła w zeszłą sobotę, kiedy pomaszerowałam do warzywniaka i kupiłam 10 kg węgierek. W czasie drylowania śliwek zdążyłam obejrzeć 27 Sukienek, o doskonałej druhnie, która sama w końcu znajduje miłość życia oraz Sandrę Bullock i Hugh Granta w kolejnej produkcji, która też bardzo pasowała do atmosfery sobotniego popołudnia. Sandra jest prawniczką walczącą o prawa szaraczków, a Hugh jest szefem w korporacji i Sandrę zatrudnia. Oczywiście zakochują się. Tytuł filmu zdążyłam jednak wyprzeć z pamięci.
Siadamy przy stole pokrytym obrusem z białego płótna, z białymi talerzami przypominającymi te ze stołówek z czasów PRL-u i papierowymi serwetkami. Nie ma zbędnych elementów na tym stole. W kuchni pasta z tuńczykiem i podsmażanymi pomidorkami, a na drugie warzywa marynowane w occie i zalewane oliwą i parmezan są prawie gotowe. Giacomo od czasu do czasu wstaje od stołu, żeby przypilnować obiad na gazie. Czekając na pozostałych gości rozmawiamy o przygodzie Giacomo z kuchnią, lodami i Polską.
18-letnia dziewczyna wyrusza stopem w Europę. Dociera do Lyonu, dokąd podwozi ją człowiek, który zaprasza ją do restauracji. Dziewczyna zaproszenie przyjmuje... To nie jest początek tragicznej historii o zaginięciu polskiej nastolatki lub o jej porwaniu z lipcowego numeru Detektywa, ale moment, w którym rozpoczyna się trwająca do dziś przygoda Moniki Kuci z prawdziwym, dobrym jedzeniem. W restauracji w Lyonie Monika po raz pierwszy uświadamia sobie, że tak właśnie chce żyć: delektować się jedzeniem wysokiej jakości i podróżować po świecie. Pisać chciała od zawsze – w wieku lat pięciu wysłała swoje opowadanie do “Misia” – odpowiedź z podziękowaniem z redakcji przechowuje do dzisiaj.
Warszawa latem przycicha. Są jednak małe kropeczki na mapie stolicy, które właśnie w lecie pulsują na czerwono. Jednosezonowe objawienia roku. Jednym z takich miejsc jest Miasto Cypel na Cyplu Czerniakowskim na Sielcach (Dolny Mokotów). Tłumiona przez lata smykałka do handlu i chęć spędzenia czasu w ciekawy sposób sprawiły, że postanowiłam upiec kilka ciast i pooddychać świeżym powietrzem na Flea Market na Cyplu.
Miałam kilka ciast, w tym boskie brownie Nigelli, truskawkowe, migdałowo-kawowe, mini pizze i grissini, a samo pieczenie zajęło mi około 7 godzin w największym sobotnim upale. Byłam z siebie dumna. Ale kiedy następnego dnia zobaczyłam bardzo młodą dziewczynę, która zaczęła rozkładać swoje stanowisko trzy razy większe od mojego, i kursować od samochodu do świeżo rozstawionych stołów z różnego rodzaju ciastami, ciasteczkami i tartami, zaczęłam się zastanawiać, czy ma w domu klimę i kto jej te ciasta upiekł. Zazdrość, oczywiście. A do tego, wszystkie ciasta były bezglutenowe, bez nabiału i białego cukru. Zazdrość została zastąpiona ciekawością.
Kojarzyć się może prawie ze wszystkim: z chodzeniem po górach, z podróżami do Azji, z termosem, z zimą i zmarzniętymi rękoma, ale też upiornie gorącym latem, z przyjmowaniem gości, z codziennością i z momentami wyjątkowymi, kiedy herbatę parzy się w specjalnym dzbanuszku i pije się ją z ładnej, cieniutkiej porcelany.
Do takich momentów zaliczam swoją wizytę w t-Barze by Dilmah, czyli w Klubie Miłośników Dobrej Herbaty na ul. Szpitalnej 5 w Warszawie. Lokalizacja też wyśmienita, bo zaraz obok pijalnia czekolady Wedla, a kilka kroków dalejmy'o'my z doskonałą kawą i bajglami. Na początek proste, ale jakże dostojne wnętrze baru. Motywem przewodnim jest drewno, matowa drewniana podłoga, stylowe krzesła z drewnianymi oparciami i szachownica kwadratowych półek, pokrywających całą ścianę przy barze, na których ustawione są kolorowe pudełeczka z serii t, czyli najlepszej serii herbat serwowanych w tej herbaciarni i restauracji w jednym.
Gorąco. Lepko. Wszystko się lepi, powietrze, pachy i inne punkty wspólne dla powierzchni na ciele oraz kończyn od nich odchodzących, myśli, ja w pościeli z różnych gatunków bawełny, a żadna z nich nie jest wystarczająco przewiewna w te duszne noce. Do tego dochodzi pełnia, kiedy całkiem nie można spać. Wtedy można tylko zjeść loda i liczyć na to, że zaraz lunie z nieba i choć na chwilkę będzie rześko w powietrzu.
Transformacja pustyni kulinarnej, jaką była Warszawa w miejsce, gdzie co chwila otwiera się lokal z fantazją, jak to nazywa autorka Frobloga, ma odzwierciedlenie w blogosferze. Portal wirtualnemedia.pl ogłasza, że pani Hanna Lis planuje założenie bloga kulinarnego. “To pewnie nie jest szczególnie ‘sexy’ i może nie przystaje dziennikarce newsowej, ale kocham gotować,” mówi pani Lis. Pani Hanno, jak to nie sexy? Proszę wierzyć na słowo Małgosi Mincie, która kończy naszą rozmowę stwierdzeniem: “Gotowanie może być lepsze niż seks.” Po czym od razu dodaje: “Oczywiście. zależy od tego, z kim jest ten seks.”
Na pierwszej edycji Food Blogger Fest zorganizowanym przez portal ugotuj.to, Anna Wrońska, od 15 lat związana z magazynami kulinarnymi, a obecnie Redaktor Naczelna miesięcznika “Kuchnia,” przytacza historię z życia wziętą. Opowiada, że 10 lat temu spotkała się na zjeździe absolwentów swojego ogólniaka i kiedy mówiła, czym się zajmuje, nie spotykała się z dezaporobatą, ale zachwytu też nie wzbudzała. Rok temu na podobnym spotkaniu, w tym samym towarzystwie, okazało się, że jej praca może wzbudzać zainteresowanie i że odniosła w życiu sukces. I że trzy inne osoby obecne na spotkaniu prowadzą bloga kulinarnego.
Letnie przesilenie, po angielsku summer solstice, a to już blisko to somersault, czyli salto, fikołek. Czyli plaża, zachód słońca, rzucanie wianków. Coś na ząb, coś niezobowiązującego, niewymagającego używania sztućców lub też innych ceregieli okołostołowych. Kalendarzowy początek lata, czyli dzisiaj. Postanowiłam przywitać lato nad rzeką. Będzie też ciasto czekoladowe, lub raczej jego część, będą też dostojne grissini prosto z mini książeczki o chlebie i pokrewnych wyrobach przywiezionej z Turynu, w czasach kiedy pieczenie kojarzyło mi się tylko z opowieściami mojej babci. Będzie hummus, bo ten bliskowschodni dip też mi się kojarzy z latem, ze słońcem, z początkiem i z rozmowami przy zachodzie słońca.
Czekolada w taki upał? Dlaczego nie? W końcu, jak się ma ciśnienie na słodycze, to temperatura na termometrze okiennym jest naprawdę mało ważna. Najważniejsze jest to, że ciało, dusza, a przede wszystkim umysł krzyczą:Gorzka! Gorzka! Gorzka! Pozostaje mi wtedy iść do spożywczaka, kupić dwie tabliczki czekolady gorzkiej, resztę produktów i upieć ciasto według przepisu Bogini Domowej, Nigelli Lawson, do której stylu gotowania chyba właśnie w pełni dojrzałam. Ma być często, dużo, słodko, codziennie, a jednocześnie odświętnie. Z tym właśnie kojarzy mi się Nigella.
Lepienie pierogów, nie mówię tutaj o doprowadzeniu mąki i wody do odpowiedniej konsystencji, ale samo lepienie jest czynnością bardzo demokratyczną. Zachęcam wszystkich do grupowego pierogowania. Co jeszcze można robić na 8 rąk?
Tak było z Jakiem Buggiem, The Tallest Man on Earth, Chrisem Isaakiem, The Civil Wars i muzyką wielu innych zespołów. Jak już się dorwę do jakiegoś kawałka, będę słuchała dotąd, aż mi się lekko znudzi, aż sąsiedzi nauczą się linii melodycznej na pamięć i sami będą nucić daną piosenkę. Tak samo jest z truskawkami. Na szczęście, jeszcze mi się nie znudziły. Ale ze konsumpcji świeżych owoców przerzuciłam się na przetwory. Moje pierwsze truskawkowe dżemy w życiu.
“Może tylko biszkopt z truskawkami. Bez tortu.” - odpowiadam na pytanie mojej mamy, jakie ciasta chciałabym mieć na swoim urodzinowym stole. Mama przytakuje, ale i tak robi swoje, czyli piecze ciasto truskawkowe I tort. Kiedy go widzę w całym swoim dostojeństwie, na swojej wysłużonej paterze, przyozdobiony orzechami, wisienkami i kwiatami akacji, ułożonymi w kształtną liczbę 35, rozklejam się. Nie przez wymowną liczbę, ale dlatego, że ten tort symbolizuje dla mnie tak wiele rzeczy. W świecie ciast, jest symbolem totalnego przepychu, nadmiaru, bogactwa, prawie nieznośnej słodyczy. Jest też mega retro, bo takie torty robiło się w latach 80-tych i 90-tych na komunie, śluby i inne ważne imprezy okolicznościowe. Teraz są lekkie torty bezowe, bezglutenowe, odchudzające, po prostu zdrowe. A zdrowy tort to oksymoron. Tak jakby Fitzgerald napisał książkę pt. Skromny Gatsby. No właśnie, mój tort urodzinowy doskonale wpisuje się w historię miłosną, której oddałam się w jeden z wieczorów długiego weeekendu, a mianowicie historię Jaya Gatsby'ego i Daisy Buchanan.
Dzisiaj będzie krótko o tym, jak zaimponować bratankom, którzy lubią pizzę zamawianą przez telefon, podnieść sobie samoocenę i zaoszczędzić trochę kasy. Czyli pizza robiona w domu, a raczej małe pizzetki, które możecie wziąć ze sobą do pracy. Albo na basen, i niekoniecznie spożywać w jaccuzzi, ale po wysiłku półtoragodzinnego zjeżdżania na ślizgawce wodnej, gwarantuję Wam, że nie ma nic lepszego, jak zimna, ale ciągle świeża pizza domowej roboty. Jedzona niby od niechcenia, kiedy jeszcze włosy schną, a płuca znów się kurczą do normalnych rozmiarów.