Lato. Prawie lato. Jeszcze miesiąc do kalendarzowego lata, a ja już je czuję w powietrzu. Na spoconej skórze. Mrużąc oczy, kiedy jadę rowerem pod słońce.
Jednym z niezaprzeczalnych sygnałów nadejścia lata były papierówki ze starej jabłonki za płotem, na podwórku u mojej babci. Czasami obradzała tak obficie, że jabłczanka na przemian z bułeczkami drożdżowymi z papierówkami była w stałym zestawie wakacyjnego menu. Najlepsze były te zrywane o wiele za wcześnie, te najkwaśniejsze, zielone. Potrząsaliśmy jabłonką, żeby tylko coś nam spadło. Pierwsze jabłka w sadzie. W lipcu były tak dojrzałe, że aż prawie białe. Rozgrzane od słońca, posiniaczone od upadku na ziemię. Doskonałe na zupę.
Składniki na jabłczankę:
-
Jabłka, około kilograma kwaśnych jabłek. Szara reneta będzie doskonałym substytutem papierówek
-
Garnek z gotującą się wodą
-
Łyżka brązowego cukru
-
Łyżka mąki i odrobina mleka
-
goździki do podrasowania zapachu zupy
-
Listki mięty cytrynowej do dekoracji
Wrzucamy jabłka pokrojone na ćwiartki do wrzącej wody. Możemy tę wodę wcześniej osłodzić. Jak jabkła są miękkie, zaprawiamy zupę mieszając mąkę z mlekiem, a następnie dodajemy do wody. Wyłączamy zupę i dodajemy łyżkę lub dwie śmietany, mieszając ją wcześniej z małą ilością gorącej zupy. Dodajemy kilka goździków. Serwujemy z makaronem rurkami lub gotowanymi ziemniakami. Zupa jest pyszna na zimno z ciepłymi ziemiaczkami. To moja ulubiona wersja.
Jabłczanka w wersji Very Basic Very Yum
I jeszcze rabarbar. Jeden wielki krzak rabarbaru w rzędzie porzeczek czarnych i czerwonych, i agrestu. Szanse małej dziewczynki na wyrwanie rabarbaru były nikłe. Robiła to za mnie mama, następnie myła rabarbar w wodzie ze studni. I wręczała duże kawałki do ręki. Najbardziej smakował z cukrem. Tego zapachu się nie zapomina.
Rabarbar prosto z targu na ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie, gdzie można znaleźć mini stoiska, gdzie panie sprzedają jajka, koperek, boćwinkę i rabarbar.
A dzisiaj chutney z rabarbaru i daktyli z hania-kasia.blogspot.com, którego autorka zmodyfikowała przepis pochodzący ze strony BBC Good Food . Hania-Kasia mówi na wstępie, że zmieniła ilość octu i dodała mniejszą ilość przypraw sypkich.
Oto, co mówi Hania-Kasia o pasteryzacji, czyli jak zawekować słoik z przetworem:
Gotowy chutney w słoikach poddałam pasteryzacji (podaje, a ja za nią, link na stronę www.pysznie.pl) metodą podgrzewania w garnku z wodą. Dno garnka, w którym pasteryzuję przetwory, wykładam zawsze dość grubą warstwą papieru, a po wyjęciu słoików z wody ustawiam je na ściereczce do góry dnem do ostygnięcia.
Moja mama natomiast poradziła mi, żeby te słoiki stały do góry dnem przez przynajmniej dwa dni i żebym je przykryła czymś, na przykład kocem lub grubszą ścierką. Takie matczyne podejście do gotowania bardzo mi się podoba.
Składniki prosto od Hani-Kasi:
- 700 g rabarbaru pokrojonego w 2-centymetrowe kawałki (u mnie tego rabarbaru było ok 1 kg)
- 50 g startego świeżego korzenia imbiru (ja dałam około 150g, bo imbir bardzo lubię)
- 300 ml czerwonego octu winnego (Hania-Kasia zmniejszyła do 100 ml)
- 500 g jabłek obranych i pokrojonych w małą kostkę (ja je pokroiłam w plastry)
- 200 g daktyli bez pestek drobno pokrojonych (ja dodałam jeszcze suszone figi, ok 100 g)
- 200 g rodzynek lub suszonej żurawiny (u Hani-Kasi i u mnie rodzynki)
- 1 łyżka ziaren gorczycy
- 1 łyżka curry w proszku
- 400 g jasnego cukru muscovado (u mnie cukier trzcinowy)
- 500 g czerwonych cebul pokrojonych w piórka lub półplasterki
- 2 łyżeczki soli (u mnie jedna łyżeczka)
Daktyle czekają na swoją kolej
Przygotowanie według Hani-Kasi:
Cebulę, imbir i ocet umieścić w dużym garnku. Zagotować i dusić na wolnym ogniu 10 minut. Dodać pozostałe składniki z wyjątkiem rabarbaru, gotować bez przykrycia na wolnym ogniu, mieszając, kolejne 10 minut. Dodać rabarbar i gotować jeszcze 15-20 minut, często mieszając, aby chutney się nie przypalił. Po ugotowaniu odstawić na 10-15 minut, a następnie napełnić chutney'em wyparzone wrzątkiem słoiki i poddać pasteryzacji.
W moim przypadku, proces gotowania trwał dłużej, szczególnie kiedy już dodałam rabarbar i czakałam, aż zmięknie. Słoiki napełniłam na zimno następnego dnia.
Jak radzi autorka bloga Kulinarnej Pasji Hani-Kasi, trzeba odczekać przynajmniej miesiąc przed spożyciem chutney'a, tak żeby smaki wszystkich składników się przegryzły. Czekam zatem niecierpliwie, ciesząc się już na myśl o kanapkach z żółtym serem i moim pierwszym zawekowanym wyrobem.
Przy okazji pisania, rozmów z blogerkami gotującymi i piszącymi o jedzeniu i restauracjach, zdaję sobie sprawę, jak niesamowitą przestrzenią jest blogosfera kulinarna, w Polsce i na całym świecie. Ludzie wymyślają przepisy, pamiętają dania z dzieciństwa, odkrywają smaki podróżując po świecie, lub siedzą w domu, czytają, przeglądają blogi, inspirują się i gotują. Dzielą się pozytywną energią. Czasami nie ogarniam tego, i nie wiem, czy chcę ogarniać, jak daleko może zajść czyjś przepis, ile osób może uszczęśliwić, ile dobrych emocji wzbudzić. Jabłczanka, która zjadłam w zeszły weekend była bardzo miłym przeżyciem i minipodróżą do dzieciństwa. Chutney, który otworzę za miesiąc, może przenieść mnie i osoby, które nim poczęstuję w nieznanym nam jeszcze kierunku.
Dziekuję Hani-Kasi za inspirację.
Magdalena Malinowska
Naczelna Kulturalno-Kulinarna