Smaki Pogodzinach :: Blog

Thoan Pho uzależnia

19 sierpnia 2011

Kolejna wizyta w barze Toan Pho na Chmielnej 5/7 w Warszawie. Przy okazji koncertu Projektu Warszawiak na Skwerze Hoovera, za darmo.

Kieruję swoje kroki do baru w sposób bardzo zdecydowany. Wiem, co dzisiaj chcę spróbować. I jestem pewna, że to, co zamówię, mnie nie zaskoczy. Smak mnie nie zaskoczy. Na pewno będzie smakować jak coś, co już kiedyś jadłam w Wietnamie.

Zamawiam naleśniki ryżowe. Myślami jestem już na Półwyspie Indochińskim, w górzystych okolicach Da Lat, na północny wschód od Sajgonu. Podróżuję z dwiema Angielkami, z których jedna, Jo (lat 24), jest megahipohondryczką i próbuje się z tego wyleczyć, a druga, Sam (lat 36), właśnie sprzedała dom i samochód w północnej Anglii i potrzebuje zmiany w życiu. Każda z nas ma jakąś misję. Misja na dzisiejszy wieczór to zjeść coś w końcu. Jeden z Easy Ridersów, z którymi podróżujemy na motorach, lituje się nad nami i mówi: Dobra, dziewczyny, dzisiaj zabieramy was gdzieś, gdzie chodzą Wietnamczycy. Naleśnikarnia. Zamawia ok 40 małych przezroczystych, ryżowych naleśniczków. A do tego zestaw warzyw, gotowanego lub smażonego mięsa, makaronu ryżowego i ziół, które się własnoręcznie miesza i skręca. I konsumuje. Pyyycha.

(ze strony foodicles.blogspot.com/2010/04/mekong-delta-tour-day-three-lunch-at.html)

Z powrotem w Warszawie. Pani w okienku krzyczy 'Naleśniki ryżowe!!!'. Moje. Patrzę na swój talerz i nie jestem pewna, czy to na pewno moje danie. Patrzę na zupę w talerzu i z niedowierzaniem patrzę z powrotem na panią, która mówi, że tak, to jest moje danie.

Od razu nasuwają mi się następujące wnioski:

- Nigdy nie zakładaj, że wiesz dokładnie, jak ma wyglądać Twoje danie. Może zjadłeś/aś coś podobnego w kraju pochodzenia danej potrawy, nie jest to jednak jedyna istniejąca wersja tej potrawy. 

- Myślisz, że jesteś otwarty/a na nowości? Otwórz się jeszcze bardziej.

Naleśniki nie wyglądają jak naleśniki, tylko jak kawałki kapusty, bardzo białej kapusty. Nie oceniam. Próbuję. Biorę pałeczkami kawałek naleśnika, z czymś, co wygląda na pasztet mięsny, zahaczam o kolendrę, kawałki smażonego na chrupko czosnku i zanurzam w słodko-kwaśnym płynie. Dobre. Inne. W międzyczasie próbuję kawałków minisajgonek, które zdobią moje danie naleśnikowe. Nic nie trzeba skręcać, tylko brać w pałeczki i zanurzać, jeść.

Pani z okienka podchodzi do naszego stolika i ja już chcę mówić, tak dziękuję, wszystko smakuje. Ale ta pani nie przyszła pytać się o moje zdanie, tylko w czasie przerwy na rozmowę przez telefon, wymienia tekturowe pudełka z husteczkami. Nawet na nas nie patrzy. To mi się podoba. To nie jakaś restauracja, tylko zwykły bar samoobsługowy. I wrażenia sensoryczne klienta średnio się liczą. W takich miejscach najważniejszym priorytetem dla odwiedzających jest zaspokojenie głodu i pragnienia. Co właśnie zostało uczynione. 15 zł za naleśniki niespodzianka i kubek zielonej herbaty z lodem za 3,50 zł. Uważam, że cena bardzo uczciwa, jak na samo centrum Warszawy. 

Po raz kolejny, polecam to miejsce. Z całego serca spragnionego dalekowschodnich przygód kulturalno-kulinarnych.

Magdalena Malinowska, Naczelna Kulinarno-Kulturalna

Poprzedni wpis Następny wpis

loading...